„Naród, który mało czyta, mało wie. Naród, który mało wie, podejmuje złe decyzje — w domu, na rynku, w sądzie, przy urnach wyborczych. Niewykształcona większość może przegłosować wykształconą mniejszość — to bardzo niebezpieczny aspekt demokracji”.
Jim Trelease, autor książki „Read-Aloud Handbook” (Podręcznik głośnego czytania)
– Jakie utwory literackie były inspiracją do powstania „Pieśni”?
– Jeden. „Pieśń o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”, wydany w dwujęzycznej wersji, w 1976 r. Byłem wówczas adeptem trzeciej klasy liceum. Znałem już Rilkego dzięki obszernej, również dwujęzycznej, antologii poezyj tego autora, wykradzionej z biblioteki mej szkoły, gdzie, gdyby nie ja, myszy by ją pewnie zjadły (antologię, nie bibliotekę). Ale wrażenie po lekturze Korneta (napisanego w natchnieniu przez jedną noc) było tak silne, że aby się z niego wyzwolić, postanowiłem mu się przeciwstawić. Wyzwolić przez sprostanie, czyli napisać samemu coś podobnego. Ponieważ centralnym miejscem akcji jest Kamieniec Podolski, przeto można mnie też podejrzewać o inspirację „Panem Wołodyjowskim”. Nie będę głośno protestował przeciw tej lekturze i tym tropie.
– Na czym polegała trudność tworzenia współcześnie utworu językiem i w stylu barokowym?
– Zastosowałem raczej archaizację średniowieczną, adekwatną do czasu, kiedy rozgrywają się wydarzenia. Bitwa po Worsklą to 1399 r. Również tytuł parafrazuje pasyjną hagiografię tamtej epoki („Pieśń o śmierci pana naszego Jezusa Chrystusa” – cytuję z pamięci). Stylizacja barokowa wymagałaby stosowania tzw. makaronizmów i byłaby dysonansem chronologicznym. Trudność, niewielka zresztą, polegała na wysileniu pamięci dawnych lektur. Oczywiście, gdyby chcieć zachować pełny autentyzm, trzeba by sięgnąć do języka przynajmniej Mikołaja Reja, ale wówczas utwór byłby kompletnie niezrozumiały.
– Czy rozterki, targające Spytkiem, są wyrazem tęsknoty za jego poetyckim wyobrażeniem życia?
– Jako rycerz, wzorem swojej epoki, powinien być trochę wewnętrznie rozdarty. Francuscy truwerzy czy niemieccy Minnesangerzy układali lirykę na cześć dam swego serca, a w tym procederze prostolinijność jest przeszkodą. Pisząc, nie miałem tego świadomości, dopiero w trakcie robienia korekt zauważyłem, że on trochę hamletyzuje. Bohater, który nie ma rozterek, nie tęskni za innym życiem, jest dramaturgicznie bezwartościowy.
– Czy poszukiwanie kwiatu jednej nocy jest pragnieniem odnalezienia prawdziwej miłości, czy raczej nowych wartości, nadających sens życiu?
– Kwiat nocy świętojańskiej jest w podaniach ludowych symbolem miłości. Ona właśnie nadaje życiu nową wartość, więc w moim odczuciu nie ma tutaj alternatywy.
– Czy spotkanie z „ogrodnikiem śmierci”, zawieszonym między dwoma światami, ma uświadomić nam podobne zawieszenie Spytka między światem poezji i światem rycerskiej powinności?
– Nie. Postać ta jest kontrapunktem do tematu wroga – Tatarów, którzy przez kilka wieków najeżdżali ziemie Rzeczpospolitej. Sugeruję, że prócz ognia, przynosili też leprę – trąd. Jest to może z mojej strony licentia poetica, bowiem nie spotkałem się w literaturze tematu ze wzmianką, aby ta choroba dotarła na Podole, choć z drugiej strony, nie jest to wykluczone. Brak wzmianek nie oznacza braku zjawiska. Lepra, w rozumieniu metaforycznym, jest też oznaką marności doczesnego życia.
– Czego symbolem naprawdę może być kwiat, odnaleziony przy ciele Spytka?
– Odczytuję go jako dowód duchowo-emocjonalnego przywiązania (nie chcę nadużywać słowa „miłość”) dziewczyny, która go ostatnia żegnała. Kwiat, choć zwiędły, bo i Spytek nieżywy, nadal emanuje zapachem, co oznacza, że uczucie dziewczyny, jakkolwiek je nazwać, będzie trwać, nawet pozbawione swej przyczyny.
– Jak bliski autorowi książki jest dylemat Spytka – wierność zasadom nadrzędnym i lojalności wobec ojczyzny a pragnieniem osiągnięcia osobistego szczęścia?
– Mój bohater oczywiście wybiera zasady, ale on piastował ważne stanowiska państwowe, więc poniekąd był do tego zmuszony. Podziwiam go jednak, że w decydującym momencie nie przyjął kołpaka, który ocaliłby mu życie. To fakt, opisany w kronice Długosza. Ja na jego miejscu być może postąpiłbym inaczej. w końcu on nie bronił ojczyzny. To była wyprawa ofensywna. Na szczęście dziś nie mamy takich problemów.
– Jak ocenia autor szanse dotarcia do współczesnego czytelnika z przesłaniem, wynikającym z utworu, który jest jednak trudnym stylistycznie traktatem filozoficznym?
– Szanse są niewielkie, bowiem samo przesłanie jest dzisiaj zbyt staroświeckie, aby mogło stanowić dla kogoś wzór odniesienia w praktycznym życiu. Podobnie zresztą jak przesłania wieszczów romantycznych. Współczesny konsument kultury interesuje się bardziej tym, co będzie w kolejnym odcinku serialu „Klan” niż rozpamiętuje monolog Kordiana na szczycie Mont Blanc. Oczywiście Pieśń Spytkowa nie jest adresowana do tego typu publiczności. Wymaga czytelnika „wyrobionego”, choć nie zrażałbym go anonsowaniem trudności, ani formą traktatu, którym utwór nie jest. Zamysłem moim było, by czytał się lekko. W tym celu między innymi przemyciłem do tekstu trochę dyskretnego humoru, choć sama historia jest raczej smutna.
– Jak przygotowywał się pan do napisania tej niezwykłej ksiązki?
– Odbyłem trzy pielgrzymki do Kamieńca Podolskiego, którego krótkotrwałym komendantem był właśnie mój bohater i gdzie „dzieje się” poemat oraz spędziłem niepoliczone godziny na kwerendzie bibliotecznej w Bibliotece Narodowej. Sam tekst pisałem w Klinice Chirurgii Naczyń przy ul. Banacha w Warszawie, gdzie dwukrotnie, przez wiele dni czekałem w kolejce na operacje. Szpital to idealne miejsce na twórczość. Ma się na nią mnóstwo czasu, bo nawet odpada chodzenie do sklepu po piwo.
– Pańskie literackie fascynacje to…
– Prócz wspomnianego Rilkego, głównie Bruno Schulz, który poraził mnie w młodości z siłą narkotyku. Ponieważ z wykształcenia jestem muzykologiem, mogę kompetentnie rzec, że dla literatury polskiej znaczy on tyle samo, ile Szopen dla muzyki. Lubię pisarzy o wyrazistym, zindywidualizowanym stylu, bo literatura to dla mnie bardziej przeżycie języka, niż fabuły. A zatem również mój krajan Witkacy, Celine, Lautreamont, Lowry, ale i urokliwe marginesy, czyli pisarze, którzy wcale nie chcieli nimi być – sławny Wieniczka Jerofiejew czy Śledź Otrembus Podgrobelski, pod którym to mianem ukrywał się krakowski profesor Stanisław Moskal. Celowo pomijam klasykę, aby dalsza wyliczanka nie zamieniła się w książkę telefoniczną.
– Nad czym obecnie pan pracuje i jakie są dalsze plany na przyszłość?
– Ogólny plan jest ten sam, co u Horacego: „Non omnis moriar”. Nie umrzeć całkowicie, czyli zostawić coś po sobie. Egzystencja, która nie zostawia żadnych istotnych śladów (nie myślę o długach) to życie praktycznie chybione. Kobiety zostawiają dzieci, mężczyźni mogą tylko dzieła. Dopiero co skończyłem ambitną formalnie i treściowo komedię i obecnie staram się ujawnić ją publiczności. Kiedy byłem jeszcze w szkole postanowiłem, że napiszę trzy powieści. Nie dwieście, jak pani Danielle Steel czy nasz Kraszewski. Jedna od dwudziestu lat leży w szufladzie, druga w szkicach, trzecia jeszcze w głowie. Mam nadzieję, że zdążę.
Przepytywali Aleksander i Sabina Fajgman, Joanna Magierowska, Maria Moryc – czytelnicy z Kędzierzyna-Koźla i członkowie pierwszego Fan-Klubu pisarza.
Polecamy kompendium wiedzy w serwisie Stephen King — mistrz powieści grozy