„Naród, który mało czyta, mało wie. Naród, który mało wie, podejmuje złe decyzje — w domu, na rynku, w sądzie, przy urnach wyborczych. Niewykształcona większość może przegłosować wykształconą mniejszość — to bardzo niebezpieczny aspekt demokracji”.
Jim Trelease, autor książki „Read-Aloud Handbook” (Podręcznik głośnego czytania)
Późne debiuty w wykonaniu autorów niemłodych, dajmy na to po 60-ce, w swej wersji poetyckiej zwykle przynoszą porcje kpinek z dostojnej madame liryki, jakieś masowe przebrzydłe „deotymy”, recytowane jakoby primo vista z wypiekami na twarzy kilku wiernym fanom podczas jour fixe w domach niespokojnej gramofo- grafomaniowości. Kawa paruje, szarlotka niezjedzona, a z wierszydełek wylewają się emocyja i egzaltacyja.
Na niwie prozatorskiej to już inna, nawet — mimo różnicy pokoleń między nami — spoko historia. A mówię to w oparciu o dziewiczy literacki rejs, w który wybrał się Janusz Gembalski (rocznik 1942). Kajutę swoją ochrzcił imieniem diablo Omen, i można zaryzykować przepowiednię, iż kajuta z czasem przerodzi się co najmniej w krążownik.
Tę zarazem krwawą i krwistą, namiętną i drapieżną prozę należałoby — zgodnie z deklaracjami samego autora — zaliczyć do gatunku autentystycznego, czyniącego z materiału życiowego literaturę ze znakiem sex quality. Prezentowana książka to bowiem wypowiedź dojrzałego mężczyzny, który chyba jednak jako terapię psychologiczną potraktował opis swojego awanturniczego losu. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko przydarzyło się jednemu J. Gembalskiemu, dlatego nie wykluczam sklasyfikowania Omena jako zręcznej prowokacji i sfingowanej historii o niechwalebnym żywocie człowieka seksualnego.
Jest w tej powieści kilka wątków: erotyczny, architektoniczny, kryminalny, wreszcie demoniczny. Na plan pierwszy wysuwają się — co zrozumiałe — epizody waginalne i falliczne. Wielość w jedności, czyli bohater-narrator-autor nie szczędzi czytelnikom skrupulatnych, stenograficznych wręcz zapisów fizjonomii miłości, a czyni to na tyle sugestywnie i — na szczęście — bez przesadnej wulgarności, iż nie czujemy obrzydzenia lub odrazy. Wyłaniają się ze zgrabnie ułożonych liter wzgórki łonowe, wznoszą mniej lub bardziej jędrne piersi, pęcznieje clitoris, kubki smakowe odważnych kobiet sprawdzają kaloryczność nasienia. Słychać przyspieszony oddech, wzmożony rytm serca, pojękiwania i skowyt rozkoszy. Technika miłosna dotyczy ekscesów masturbacyjnych (w obu wydaniach), heteroseksualnych (klasycznych, pikantnych), zaś homoseksualizm został zredukowany w wymiarze ilustracyjnym niemal wyłącznie do czułości lesbijskiej, ta bowiem w świecie macho ze względu na wartości estetyczne jest uważana za atrakcyjną i zasługującą na reklamę. Śledzimy rozwój hormonalny narratora od inicjacji w wymiarze nieuświadomionego podglądania, pierwszych polucji, aż po feerie wytrysków niemal animalistycznych. Wstępne fragmenty powieści czytamy jako polską odpowiedź na Wyczyny młodocianego don Juana Apollinaire’a. W Słowie od tłumacza Jerzy Adamski opatrzył edycję tego niegrzecznego działka francuskiego pisarza w warszawskiej Oficynie Wydawniczo-Handlowej „MIGO” z 1992 r. komentarzem, który zaryzykuję odnieść do wstępnych partii Omena: „Młodociany don Juan Apollinaire’a opowiada […]: o wtajemniczeniu, inicjacji, rozwoju i rozkwicie umiejętności przeżyć seksualnych. Od dziecięcego, nieświadomego pożądania do świadomie sprowokowanego i doznanego spełnienia. Od ciekawości do rozkoszy”.
Mimo iż sam bohater przyznaje się do kontaktów z blisko dwiema setkami kobiet, prezentowana książka nie należy do wyuzdanej kategorii sex story czy powieści o sprawnym dupcyngieru. Erotyczność zostaje umiejętnie podbudowana i uwiarygodniona praktykami sekty Amoretów postępującej ściśle według „teorii totalnej rozpusty”. Postać Lucy rozsnuwa w świecie przedstawionym zapach kosmogenicznych kadzideł i aurę misterium szamańskiego. Ta enigmatyczna kobieta-mag umiejętnie i stopniowo wpisuje w życie bohatera fatalizm oraz determinizm sił Złego, który wciela się w martwe zwierzęta, towarzyszące nowym znajomościom narratora z damami. Kobiety zrastają się z wątkiem kryminalnym; morderstwa, w które — w wyniku mistyfikacji, a po części też działań demona — zostaje wplątany bohater, wypędzają go z przytulnych i bezpiecznych, powabnych przystani bożka Erosa, rzucają na niepewne ścieżki, choć nieraz są to egzotyczne klimaty Wenezueli. Skoro mamy do czynienia z „powieścią drogi”, swoistej lubieżnej wędrówki, współczesną Odyseją erotyczną — zmienności przeżyć wewnętrznych bohatera towarzyszą transformacje krajobrazów, migotliwość przestrzeni, nie tylko sygnowanej hermetycznością pokoju z łóżkiem, ale innymi architektonicznymi elementami pochodzenia ludzkiego bądź wytworami natury.
Chciałbym także zwrócić uwagę na empatyczne skłonności autora, który nie traktuje kobiet nazbyt przedmiotowo, w wojnie damsko-męskiej opowiada się zawsze po stronie płci pięknej (a może właśnie po prostu po stronie natury), wczuwając się w ich stany, współczując i rozumiejąc, by w konsekwencji stworzyć iluzję świata matriarchalnego.
Pokuszę się o stwierdzenie, iż w miarę lektury kartki ociekają już nie tylko spermą, ale także (nieraz przede wszystkim) krwią płynącą z roztrzaskanych głów, a kobiecie prócz somatycznych właściwości przypisano atrybut trupa. Wszystko zaś zdecydowanie i wyraźnie zakropione zostało alkoholem i narkotykami. Poprzez opiumowy wątek zyskujemy kolejne sugestie interpretacyjne; bez trudu zatem odnajdziemy momenty halucynacji i lunatyzmu, tym bardziej iż bohater nieraz zapada w sen o dużej sile realizmu z nutą koszmaru, a utwór kończy konfesją o załamaniu nerwowym i leczeniu psychiatrycznym. Poszczególne sekwencje stają się czytelnym — co nie znaczy, że zrozumiałym — zapisem strumienia pozornej świadomości, gdy pod wpływem hipnozy wyzwalają się skrywane pragnienia i najczystszej postaci libido.
Omen nie jest przeznaczony dla czytelników o zaściankowej i ciemnogrodzkiej mentalności, mieszczańskiej moralności, wiktoriańskiej tresurze umysłu, lecz dla osób wybranych, z wyobraźnią, poczuciem humoru oraz dystansem wobec świata, siebie i bliźniego, potrafiących w asocjacyjnych ciągu zdarzeń grzesznych odnaleźć bezpretensjonalną przypowieść o witalności ludzkiej, energii życiowej, wiecznej potrzebie kreacji. W swojej mrocznej i lubieżnej baśni J. Gembalski dotyka często zagadki istoty pożądliwej, miotanej namiętności. Autor nie przekracza przecież pewnych granic przyzwoitości, dobrego smaku, i — choć próżno szukać w tej prozie scenariusza do pornograficznego filmu z cyklu „maximum perversum” — nie sposób czytać jej w tramwaju czy w parku.
Polecam ten zaiste mięsisty, kipiący hormonami utwór, który burzy jeszcze raz mit grzecznego, uczesanego, wykrochmalonego sentymentalizmu beletrystyki wspomnieniowej oraz bezpłciowego powrotu do dzieciństwa i młodości.
Na zakończenie należy podkreślić, iż treść oraz forma literacka zyskały znakomitą oprawę edytorsko-graficzną (vide: okładka przedstawiająca na pierwszym planie nagość tylnej części ciała ze zwierzęcym tatuażem nad pośladkami, podczas gdy reszta sylwetki została skryta w mroku), o którą zadbało częstochowskie Wydawnictwo „e media”, specjalizujące się w publikacji rarytasów, książek dla prawdziwych koneserów literatury.
Janusz Gembalski, Omen, Wydawnictwo „e-media”, Częstochowa 2005, ss. 234.
Poniżej inne recenzje naszych książek
Polecamy kompendium wiedzy w serwisie Stephen King — mistrz powieści grozy