„Naród, który mało czyta, mało wie. Naród, który mało wie, podejmuje złe decyzje — w domu, na rynku, w sądzie, przy urnach wyborczych. Niewykształcona większość może przegłosować wykształconą mniejszość — to bardzo niebezpieczny aspekt demokracji”.
Jim Trelease, autor książki „Read-Aloud Handbook” (Podręcznik głośnego czytania)
Autor, przyznajmy, że nie bez racji, twierdzi iż „w życiu ciekawe jest to, że bardzo często zachodzi ścisły związek między uprzednimi, drobnymi zdarzeniami, a ich późniejszymi, już daleko idącymi i poważnymi konsekwencjami. Ciągle nie mogę się temu zjawisku nadziwić”.
Sam jest tego dziwnego zjawiska najlepszym przykładem. Wyrzucany z kolejnych szkół w rodzinnej Częstochowie za brak posłuszeństwa, szacunku dla starszych i przemądrzałość, generował łzy rozpaczy w ojcowskich oczach a w ustach dramatyczne zakłopotanie: „Janku, martwię się o twoją przyszłość”. Mając więc tak fatalne początki, nie można było nie zrobić światowej kariery! Jednostki wybitne nie wychowują się wszak w szkołach, tylko przeciw nim.
Cała książka opowiada o tym, jak nieadekwatna jest rodzicielska troska do jej realnego spełnienia. Dziś bowiem krnąbrny Janek ma własny biznes, fotografuje się z Wałęsą i od niechcenia przyznaje, że nawet jak na warunki amerykańskie jest człowiekiem bogatym.
Może nas dziwić fakt, że do takiego pożądanego stanu doprowadziły inżyniera Janka wynalazki o antynoblowskich nazwach: maszyna do szycia przerobiona na szlifierkę dentystyczną, czujnik do określenia pozycji szczura lub myszy laboratoryjnej czy przyrząd do pomiaru oddychania bakterii. Ale widocznie nisze technologiczne ktoś (z zyskiem) musi zapełniać, skoro telefon, radio, żarówka czy automobil zostały już skonstruowane przez innych.
Wspomnienia Jana Czekajewskiego czyta się lepiej niż Grocholę i Danielle Steel razem wzięte, choć te nudziary mają nakłady, mogące śmiertelnie przygnieść debiutanta inżyniera. Człowiekowi żal iść na siku do łazienki, aby nie odrywać się od lektury. Lekkość stylu unosi z tapczanu, dowcip rezonuje drgawkami brzucha, a umysł nasiąka przekonaniem, że jeśli jesteś przekonany do swojej, nawet krnąbrnej racji, to postaw ją przeciw światu, a wygrasz. Żeglarstwo pod wiatr istnieje.
Lektura, jakkolwiek w swej zasadniczej treści poznawczo pożywna, to jeszcze inkrustowana jest smakowitymi przyprawami. Jakże bowiem przejść obojętnie wobec tak rozczulających wyznań Autora jak to, że główną przyczyną jego emigracji z socjalistycznej ojczyzny był brak śrubek M3, dla jej Służby Bezpieczeństwa był tajnym agentem brytyjskim, tak doskonale tajnym, że sam o tym nie wiedział, języka angielskiego uczył się nie garbiąc w szkolnej ławie, tylko leżąc na Szwedkach w pozycji rozluźnienia no i sam na siebie, w zastępstwie zmobilizowanego kolegi, pisywał rozrywkowe donosy, które wzbudzały zachwyt wiadomych służb.
Ale i po drugiej stronie Żelaznej kurtyny – w Szwecji i w USA – krnąbrny Jasio wynajduje nam ciekawe rodzynki. Kończący wspomnienia opis zawierania matrymonialnego związku w kaplicy szybkich ślubów, godny jest pióra samego mistrza Mrożka. Tyle, że on musiał wysilać wyobraźnię, a Czekajewski miał to w podarunku od życia.
Jan Czekajewski, „Do sukcesu pod wiatr. Wspomnienia krnąbrnego emigranta”, Wydawnictwo „e media”, Częstochowa 2010
Poniżej inne recenzje naszych książek
Polecamy kompendium wiedzy w serwisie Stephen King — mistrz powieści grozy